herb2.gif (2198 bytes)

Franciszkańskie Boże Narodzenie
Innocenty A. Kiełbasiewicz OFM


grecio01.jpg (24671 bytes)              Betlejka, Szopka, Stajenka, czy też Żłóbek - tak bardzo rodzinnie, prosto, swojsko, prawdziwie po franciszkańsku, brzmią te słowa i ciepło rozlewają się w naszych sercach. Jest już, co prawda, po świętach, jednak myślę, że warto będzie uczynić małą powtórkę z historii i poświęcić chwilę czasu na refleksję na temat funkcji, jakie ta piękna tradycja kultu Tajemnicy Wcielenia spełniała i spełnia w życiu człowieka.
            Kiedy Jan Bernardone, zwany Franciszkiem z Asyżu, w 1223 roku przygotował w skalnej grocie w pobliżu włoskiej miejscowości Greccio obchody Bożego Narodzenia, kiedy wiązał przy kamiennym żłobie osła i wołu, kiedy witał okolicznych pasterzy wiodących stado owiec, z całą pewnością nie podejrzewał, w jaki piękny zwyczaj się to rozwinie. Gwoli sprawiedliwości należy jednak przyznać, że już na długo przed Franciszkiem, Kościół, jak mógł, starał się przybliżyć sobie cudowną Tajemnicę Wcielenia Syna Bożego w ubogiej grocie w Betlejem.
            Już w 330 roku po Chrystusie, z polecenia cesarzowej Heleny, w kościele Narodzenia, w Betlejem, na miejscu gdzie miał narodzić się Jezus Chrystus ustawiono prawdziwy kamienny żłób. W wigilijną noc biskup Jerozolimy w uroczystej procesji udawał się do Betlejem i tam, właśnie przy żłobie, odprawiał uroczystą Liturgię. Pod koniec tego wieku, ok. 397 r., z   inicjatywy św. Hieronima wybudowano w Betlejem stajenkę z prawdziwego zdarzenia i stworzono misterium religijne, które pozwalało przybliżyć sobie tajemnicę Zwiastowania i Narodzenia Pana wszechświata w ubogim betlejemskim żłobie.
            Bardzo szybko, dzięki licznym pielgrzymom, zwyczaj ten dotarł do Rzymu, gdzie na wzór Betlejem ustawiano żłóbek w kościele Santa Maria Maggiore, w którym w wigilijną noc Mszę św. sprawował sam Papież. Bardzo szybko też, za przykładem Rzymu, betlejemskie, religijne widowisko przyjęło się we wszystkich kościołach Zachodniego Cesarstwa. Odbywało się o świcie w sam dzień Bożego Narodzenia, przed drugą, tzw. pasterską Mszą św. Przebrani za pasterzy kantorzy wchodzili do kościoła, gromadzili się przy urządzonej obok głównego ołtarza stajence, w której widać było kamienny żłób oraz figury Dzieciątka Jezus, Matki Najświętszej i św. Józefa. Tam dzielili się na poszczególne role aniołów, pasterzy, mędrców, pogan oraz Żydów i odgrywali misterium.
            W miarę upływu lat, owe przedstawienia powoli nabierały coraz większego blasku i splendoru, tworząc prawdziwy dramat sceniczny, grany przez zawodowych aktorów i śpiewaków, coraz bardziej jednak ewoluujący w kierunku świeckich przedstawień. Niejednokrotnie obfitowały one w sceny humorystyczne, pełne alegorii i rozmaitej symboliki, a także zawierające wiele aluzji do współczesności, i w ten sposób, z biegiem czasu, coraz luźniej wiązały się historią biblijną, która stawała się jedynie pretekstem do rozważań społeczno - politycznych. W tych właśnie, między innymi, przedstawieniach znajduje swoje korzenie gdzieniegdzie jeszcze zachowana tradycja ludowych jasełek i kolędników chodzących z gwiazdą, czartem i turem.
            Nadszedł jednak rok 1223 i misterium św. Franciszka z Asyżu.
            Aby zrozumieć i docenić doniosłość tego, co na nowo rozpoczął w Greccio, należy najpierw przyjrzeć się jego osobie. Urodzony ok. 1182 roku w rodzinie asyskiego kupca, wiążącego wielkie nadzieje, co do kariery i przyszłości swego syna. Młodość upływa mu w zbytku i na zabawach z przyjaciółmi. Realizując swe młodzieńcze ideały, a jednocześnie plany ojca, bierze udział w wyprawie wojennej, która kończy się dla niego więzieniem i długą, ciężką chorobą. W czasie rekonwalescencji powoli zmienia się jego spojrzenie na otaczający go świat. Zaczyna dostrzegać przemijalność rzeczy doczesnych i coraz bardziej myśli swe kieruje ku Bogu.
            Momentem przełomowym w jego życiu wydają się być dwa wydarzenia: pierwszym jest wezwanie, które dociera do niego na modlitwie w kościele św. Damiana, kiedy to z ikony krzyża dobiega go głos: Franciszku idź i odbuduj mój Kościół, gdyż chyli się ku upadkowi; drugim jest spotkanie z trędowatym, w którym Biedaczyna dostrzega samego cierpiącego Chrystusa. Radykalnie zrywa z  dotychczasowym trybem życia i rozpoczyna naśladować Chrystusa, ukazanego przez Ewangelię, poprzez posłuszeństwo Kościołowi, przez poślubienie - jak sam mówił - wdowy po Panu Jezusie: Pani Biedy oraz przez zachowanie doskonałej czystości.
            Od samego początku życia pokuty Jezus Chrystus jest centrum życia Biedaczyny z Asyżu. W Życiorysie pierwszym, jednej z pierwszych biografii Świętego, napisanej przez br. Tomasza z Celano, znajdujemy następujące świadectwo: Jego [tzn. Franciszka] największym zamiarem, głównym pragnieniem i najszczytniejszym postanowieniem było zachowanie we wszystkim i  poprzez wszystko świętej Ewangelii oraz doskonałe naśladowanie nauki i  postępowania Pana naszego Jezusa Chrystusa, z całą pilnością, całym staraniem, z całym pragnieniem ducha, z całym żarem serca. W pilnej medytacji rozważał Jego słowa i oddawał się mądremu rozpatrywaniu Jego czynów. Przede wszystkim tkwiła mu w pamięci pokora zawarta we wcieleniu i miłość ujawniona w męce, tak, że ledwie mógł o czym innym myśleć (1C 84).
            W świadomości Franciszka głęboko wyrył się obraz Chrystusa jako Człowieka. Jest to obraz Człowieka konkretnego. Obraz zapamiętany z lektury Ewangelii, zwłaszcza według relacji Synoptyków: Mateusza, Marka i Łukasza - obraz Jezusa Chrystusa w tajemnicach Jego ziemskiego życia: wcielenia, narodzenia, ubogiego życia i męczeńskiej śmierci na krzyżu. Właśnie dlatego Franciszek starał się ukazywać światu nie tyle Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata, odbierającego uwielbienie i chwałę, pełnego splendoru, ale przede wszystkim Jezusa - Człowieka, Jezusa - Brata, Jezusa, który tak, jak większość ludzi w tym czasie, urodził się i żył w ubogich warunkach, który pracował w pocie czoła, który miał wielu przyjaciół, ale i wielu wrogów i który umarł w osamotnieniu za grzeszników. W ten sposób Święty chciał przybliżyć Chrystusa najmniejszym i ostatnim, bowiem dla nich, uwielbiony i chwalebny Pan świata zdawał się być równie daleki i nieosiągalny, co progi okolicznych zamków i kaszteli czy wnętrza szlacheckich domów. Swe odrzucenie na margines społeczeństwa, niejednokrotnie odczuwali jako odrzucenie ze strony Boga. Franciszek chciał uleczyć tę sytuację. Bardzo dobrą do tego okazją była święta wigilijna noc. W jednym z pozostawionych przez siebie pism, w Liście do wiernych, Franciszek mówi: (...) Słowo Ojca tak godne, tak święte i chwalebne zwiastował najwyższy Ojciec z nieba przez św. Gabriela, swego anioła, mające zstąpić do łona świętej i chwalebnej Dziewicy Maryi, z której to łona przyjęło prawdziwe ciało naszego człowieczeństwa i naszej ułomności. Które, będąc bogate ponad wszystko, zechciało wybrać na świecie ubóstwo wraz z Najświętszą Dziewicą, Matką swoją (2LW 4-5). Bożonarodzeniowe misterium w Greccio było doskonałą ilustracją nie tylko do tych słów oraz do codziennego głoszenia Ewangelii ubogim.
            Biedaczyna był świadom tego, że poprzez swoje przyjście Pan majestatu stał się, w pewien sposób, bratem wszelkiego stworzenia. Ze względu też na to święto: Chciał, aby w tym dniu bogaci karmili do syta ubogich i  głodnych, a wołom i osłom by dawano więcej obroku i siana niż zwykle. Mówił: "Gdy kiedyś będę rozmawiał z cesarzem, to poproszę go o  wydanie powszechnej ustawy, by w dniu tak wielkiej uroczystości wszyscy, którzy mogą, rozrzucali po drogach ziarno i zboże dla nakarmienia ptasząt, a zwłaszcza braci skowronków" (2C 200).
            W Życiorysie drugim br. Tomasza z Celano znajdujemy również słowa mówiące o tym, z jakim wielkim pietyzmem odnosił się do tych świąt. Twierdził mianowicie, że jest to święto nad świętami, bo wtedy Bóg stawszy się dziecięciem zawisł u piersi ludzkich. Obrazy owych niemowlęcych członków całował zgłodniałą myślą, a współczucie z Dzieciątkiem, rozlane w jego sercu, kazało mu słodko szczebiotać, jak to czynią małe dzieci. To imię było mu tak słodkie jak miód w ustach (2C 199).
            Tajemnica Bożych narodzin miała również niemały wpływ na Franciszkową pobożność Maryjną. W cytowanym już Życiorysie drugim br. Tomasza z Celano czytamy, że Franciszek darzył niewysłowioną miłością Maryję, Matkę Jezusa, za to, że Pana majestatu uczyniła naszym bratem (2C 198).
              Ich oprawa i przebieg były z pozoru bardzo proste, ale jednocześnie niezwykle bogate w treści teologiczne. Otrzymawszy wcześniej pozwolenie od papieża Honoriusza III (zob. 1B 10, 7), Franciszek kazał do obszernej groty nanieść siana, przyprowadził woła, osła i stadko owiec, wokół kamiennego żłobu zgromadził okoliczną ludność. I znowu oddajmy głos br. Tomaszowi:
            Uczczono prostotę, wysławiono ubóstwo, podkreślono pokorę, i tak Greccio stało się jakby nowym Betlejem. Noc stała się widna jak dzień, rozkoszna dla ludzi i zwierząt. Przybyły rzesze ludzi, ciesząc się w nowy sposób z nowej tajemnicy. Głosy rozcho­dziły się po lesie, a skały odpowiadały echem na radosne okrzyki. Bra­cia śpieszyli, oddając Panu należne chwalby, a cała noc rozbrzmiewała okrzykami wesela. Święty Boży stał przed żłóbkiem, pełen westchnień, przejęty czcią i ogarnięty przedziwną radością. Ponad żłóbkiem kapłan odprawiał uroczystą Mszę świętą, doznając nowej pociechy. Święty Boży ubiera się w szaty diakońskie, był bowiem diako­nem, i donośnym głosem śpiewa świętą Ewangelię. A jego głos mocny i słodki, głos jasny i dźwięczny, wszystkich zaprasza do najwyższych nagród. Potem głosi kazanie do stojącego wokół ludu, słodko przema­wiając o narodzeniu ubogiego Króla i małym miasteczku Betlejem. Często też, gdy chciał nazwać Chrystusa "Jezusem," z powodu bardzo wielkiej miłości zwał Go "dziecięciem z Betlejem" i jak becząca owca wymawiał słowo "Betlejem," napełniając całe swe usta głosem, a jeszcze bardziej słodkim uczuciem. Również, gdy wzywał "dziecięcia z Betlejem" lub "Jezusa," zdawał się oblizywać wargi językiem, na podniebie­niu smakując i połykając słodycz tego słowa (1C 85-86).
            Bardzo szybko naśladowcy Biedaczyny z Asyżu, Bracia Mniejsi (Franciszkanie), Ubogie Panie (Klaryski) oraz bracia i siostry pokutujący (Trzeci Zakon, Franciszkański Zakon Świeckich), rozpowszechnili ten zwyczaj, razem ze specjalnym nabożeństwem do Dzieciątka Jezus, wszędzie tam gdzie sami dotarli. Dzięki ich ożywionej działalności, już w latach trzydziestych XIII wieku dotarł on do Polski, zwłaszcza na Śląsk (m. in. do Wrocławia).
            Obecnie szopkę możemy spotkać niemal w każdym, nawet najmniejszym kościele. Niektóre są skromne, umiejscowione gdzieś przy bocznym ołtarzu, czy pod chórem, charakteryzujące się prostotą wykonania, z maleńkimi gipsowymi figurkami, czasem z kiwającym głową murzynkiem na skarbonce. Inne monumentalne, często wkomponowane w główny ołtarz, sięgające aż po sklepienie, z ruchomymi figurami naturalnej wielkości, bogato iluminowane kolorowymi światłami, z obracającym skrzydłami wiatrakiem, żywo mrugającym ogniskiem, szemrzącym strumykiem, śpiewającymi ptakami itp. Spotykane jest również prawie dosłowne naśladownictwo wydarzeń w Greccio: szopki z żywymi aktorami - ludźmi i zwierzętami. Na szczególną uwagę zasługuje nasza, panewnicka szopka. Jej historia rozpoczyna się w roku 1913. Od tego czasu w każdą niedzielę, w okresie od Bożego Narodzenia do Święta Ofiarowania Pańskiego, gromadzi ona rzesze wiernych na adoracjach stanowych, którym zawsze przewodniczy jeden z biskupów katowickich. Pierwszym jej budowniczym, był brat zakonny, br. Fabian Frytz, a jego godnym kontynuatorem, przez wiele lat, nasz parafianin, p. Franciszek Falkus. Przez wiele lat byli oni głównymi odpowiedzialnymi za kompozycję i ostateczny wystrój panewnickiej Betlejki, jednak już od początku jej istnienia, w pracę zaangażowani było i jest wielu życzliwych ludzi, tak zakonników jak i świeckich. Wypada im z tego miejsca złożyć jak najserdeczniejsze Bóg zapłać! Początkowo była budowana przy bocznym ołtarzu św. Franciszka, ale już od 1948 roku przeniesiona została do ołtarza głównego. Na przestrzeni ostatnich kilku lat zyskała nową solidną metalową konstrukcję nośną - którą zastąpiono dotychczasową drewnianą - oraz własną, oddzielną, rozdzielnię i pulpit sterujący sprzętem elektrycznym. Sukcesywnie jest ubogacana o nowe tzw. efekty specjalne: ruchome aniołki, ogniska, wodospad, gwiazdozbiory itp. Corocznie jej wystrój jest inny; niekiedy nawiązuje do aktualnych wydarzeń Kościoła w Polsce (np. obchody 600-lecia historii wizerunku Matki Bożej w klasztorze jasnogórskim). Warto dodać, iż jest ona uważana za największą ołtarzową szopkę w Europie. My dodamy, że chyba i najpiękniejszą.
            Dzisiaj tradycyjną szopkę można rozpatrywać na dwóch płaszczyznach: religijnej i świeckiej. Od samego początku istnienia tej tradycji jej funkcja jest przede wszystkim ewangelizacyjna, katechetyczna. Poprzez bardzo proste środki wyrazu, przez posługiwanie się obrazem i  dźwiękiem, przybliża ona człowieka do głębi misterium samouniżenia się Boga. Ukazuje jak prostą, a zarazem tajemniczą, jak zwyczajną-niezwyczajną drogę wybrał w swej wolnej miłości Bóg, aby objawić się swemu stworzeniu. Wskazuje również i uwrażliwia na wartość cnót ubóstwa i pokory, które w życiu człowieka mogą stać się instrumentami jego pojednania z otaczającym go światem, z bliźnim i z Bogiem. Objawia nam prawdę o rodzinie, oraz o wartości i godności życia. Kieruje nasze kroki w kierunku głębszego przeżywania modlitwy, zwłaszcza Modlitwy Pańskiej Ojcze nasz.
            Funkcja religijna nie jest jednak jedyną, którą spełniała i do dzisiaj spełnia Betlejka, bowiem uboga szopka wskazując na wartości religijne, uczy jednocześnie prawdziwego człowieczeństwa. Dlatego też możemy mówić także o jej funkcji społecznej: integracyjnej, wspólnototwórczej. Przy niej można spotkać nie tylko ludzi wierzących, dla których jest niejako uobecnieniem wydarzeń sprzed blisko dwóch tysięcy lat, ale również tych, których przyciąga jedynie czy to aura tajemniczości, czy wspomnienia z lat dzieciństwa, czy potrzeba doznań estetycznych albo też zwykła ludzka ciekawość. To właśnie żłóbek częstokroć daje im możliwość nie tylko powrotu do życia wiary, nadziei i miłości, ale także wzajemnego spotkania się i wymiany poglądów na temat człowieczeństwa.
            Żłóbek jednoczy całe pokolenia. Dziadkowie spotykają się przy nim ze swoimi dziećmi i wnukami. Ludzie przychodzą całymi rodzinami. Niejednokrotnie przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i pod pretekstem adoracji żłóbka spotykają się członkowie rodziny na co dzień mieszkający wiele kilometrów od siebie. Jak niegdyś przy betlejemskim żłobie nastąpiło pojednanie przedstawicieli różnych języków, kultur, tradycji i stanów, tak i obecnie dokonuje się to, zarówno w wymiarze globalnym, jak i małym - parafialnym i rodzinnym.
            Wymiar wspólnototwórczy szopki jest bardzo widoczny szczególnie tu, na Śląsku. Od stuleci bowiem istniało tu wymieszanie różnych narodowości. Przez całe pokolenia przy śląskim żłóbku można było usłyszeć niemieckie Stille Nacht, heilige Nacht, czeskie Tichá noc, přesvatá noc oraz polskie: Cicha noc, święta noc. Po drugiej wojnie światowej, przy niejednej śląskiej Betlejce, znalazło się miejsce również dla licznych unitów, przesiedlonych tu z terenów przyłączonych do byłego Związku Radzieckiego.
            Jeśli już mowa o zróżnicowaniu narodowym, nie sposób nie wspomnieć faktu, iż nierzadko, przez wystrój i kompozycję swojej szopki mieszkańcy danej okolicy, jej twórcy, czy też fundatorzy, wyrażali własną tożsamość narodową i kulturową. Np.: na Śląsku można było spotkać szopki będące wyrazem ducha specyficznie polskiego, ale również tylko niemieckiego, i tylko czeskiego. Często też, niejako przy okazji, młode pokolenie miało możliwość poznać historię swego narodu i państwa oraz jego tradycje i zwyczaje.
            Bardzo często szopki odzwierciedlały także charakter danej miejscowości. Obok tradycyjnych postaci Dzieciątka Jezus, Matki Bożej, św. Józefa, pasterzy i mędrców, można było, w zależności od charakteru miejscowości, w której stał kościół, dostrzec odległe od historycznego Betlejem, ale związane z miejscową społecznością postacie: górników, hutników, drwali, szewców, murarzy, kupców, górali, chłopów, mieszczan, czy rycerzy. Każdy z tych stanów czy zawodów, odziany w swe tradycyjne stroje, niósł Nowonarodzonemu w darze narzędzia lub owoce swojej codziennej pracy. W niektórych miejscowościach tradycja ta przetrwała aż do dnia dzisiejszego.
            Można by prowadzić jeszcze długie rozważania na temat miejsca Betlejemskiego Misterium w historii i w życiu człowieka. Kończąc, chociaż, co prawda jest już po Świętach, pozostaje jeszcze tylko złożyć życzenia. Święta Bożego Narodzenia w sposób szczególny mówią nam o wielkiej miłości Boga do człowieka. Przemawiają ciepłym domowym językiem, zrozumiałym przez każdego. Podstawową funkcją żłóbka jest właśnie przybliżenie człowiekowi misterium Wcielenia Boga. Prawda ta jednak, w swej istocie, jest i pozostanie tak wielką tajemnicą, że tak do końca nic nie może nam jej odsłonić. Prostota żłóbka czyni ją jednak bardziej widzialną i  przyswajalną. Serdecznie zapraszam wszystkich do spotkania z Nowonarodzonym i ze sobą nawzajem przy naszych małych i wielkich Betlejkach. Jeszcze w tym, ale i w następnych latach. Wszystkim zaś, którzy skorzystają z tego zaproszenia oraz tym, którzy słuchają tych słów, życzę, aby patrząc i kontemplując betlejemską tajemnicę Boga stawali się coraz bardziej ludźmi, chrześcijanami i braćmi.

                                                                                                                                                                                                                                             Innocenty A. Kiełbasiewicz OFM